To był taki mały pojedynek łuczników, lecz przegrany ginął. Jeden gonił drugiego. Szukali się po lesie. Wokół Wysokie drzewa. Ziemia zasypana liśćmi, które tworzyły brązowy dywan. Stąpał delikatnie, aby go nie usłyszał. Rozglądał się, nasłuchiwał. Nigdzie ani śladu rywala. W górze radośnie śpiewały ptaki, a on na dole w każdej chwili mógł zginąć. Nagle usłyszał trzask gdzieś w oddali, ruszył w tym kierunku. Zobaczył rywala, ale ten od razu zniknął. Pobiegł za nim, nie zważając na to, że robi mnóstwo hałasu. Dobiegł na szczyt górki, tam gdzie go widział. Stanął, ale słyszał tylko swój oddech. W dole kończył się las, zaczynała się łąka. Drzewa tworzyły ścianę, przez którą niczego nie widział. Powoli schodził na dół. Zaczął się czołgać. Leżał u podnóża góry. Wypatrywał drugie łucznika, ale nigdzie go nie było. Podczołgał się jeszcze kawałek i poczuł jak wbija mu się strzała w plecy. Krzyknął tak głośno, że wszystkie ptaki zamilkły. Czuł, że powoli umiera, chciał ostatni raz zobaczyć niebo. Przekręcił się na plecy, strzała pękła. Gdy już uchodziła z niego dusza, zobaczył nad sobą, osobę, którą kocha. Uklęknęła przy nim, położyła jego głowę na kolanach.
-Mateusz! - krzyknęła.
Płakała, a on się uśmiechnął.
-Z czego się śmiejesz?
-Cieszę się, bo teraz wiem, że będziesz tęskniła.
Pociekły mu łezki, chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale już nie zdążył. Zamknął oczy. Umarł...